O Twardowskim

O Twardowskim
Stanisław Ciszewski / bajka
Był panie, może pan słyszał o takim, nazywał się Twardowski; to sie też działo pod Krakowem. Miał pieniędzy duża, wzion sobie zebrał w torbe sobie wpakował, siad sobie na konia i pojechał se w podróż; w tako podróż rachować na węder na rok. Jechał nazad, w nocy było, nie wiedzieć, doś, że było dosyć ciemno. Wyjechał w pole daleko, a tu wychodzi do niego zbójców czterech czy tam pięciu; chcieli go zabić. Tak on w tym razie nie wiedział co sobie rzec i wołał dopiero: “Gwałtu, kto słyszy, ratuj mnie! Niech, powiada, będzie i diabeł”. Tak w tym razie, jak wyrzekł, zaraz przybywa do niego na koniu. Jak wziął strzelać, odegnał tych zbójców od niego. Jak odegnał tych zbójców od niego, tak nic nie widział za sobą (Twardowski) i sobie jedzie. Ujechał kawałek dogi, a sobie myśli: “Co to był, powiada, za pan taki, co mie, pada, odegnał z tych zbójców?” Ale jak tak sobie rozmyślał, ujechał tak już trzy mile drogi, a w tym razie zrobił się wiater duży, strach go zdjon, tak słucha, a tu jedzie za nim na koniu to samo, ogromnie ostro. Jak go dojechał, tak powiada: “No, czegóż powiadali, uciekasz? Ja, powiada, obroniłem cię od śmierci, a ty uciekasz ode mnie? Cyś, powiada, nie brat mój?” Ale nareście ten stał się, ten pan i pyta się; “Co żądasz ode mnie? Wiele chcesz pieniędzy, to ci dam”. Ale ten powiada: “Ja pieniędzy nie chce od pana, bo ja pieniędzy mam tyle, co sam nie wiem wiele”. Tak go się ten pyta na odwrót. Powiada: “No, cóż żądasz ode mnie za te obrone twoje?” “Dej mi pan to, o cem nie wies w domu.” A on nie wiedział, bo już rok upłynęło, jak wyjechał z domu. Jechali oba wiorste drogi i tak sobie gwarzyli. “Ale, powiada, podpis mi, powiada, telegrot, jako mi dasz to, o czym w domu nie wiesz. Tak ten wyjmuje, bo tam pono nie na papierze pisali: dość, że na cem ta pisali, wyjon, uznał kawałek i piszę ten telegrot. A diabeł dojeżdza blisko do niego i stychnął go szpilką w średni palec, tego pana. Jak go stychnął, tak krew mu wysikła, i tom krwiom swojom się podpisał ten telegrot. Jak mu podpisał, ten wzion i pojechał, zły, od niego, jeno się wiatry zrobiły, huki, jaz sie las ułamał. I odjechał go. Ten pan jedzie sobie do domu i myśli sobie, co z tego będzie, a o niczym nie słyszał. Przyjeżdża do podworca swojego, ten pan Twardowski, a tu wychodzi przed niego pokojówka jego, lokaj, w uciechom, z pociechom jego, cieszą go, że mu się syn urodził. A jemu wtenczas wlazło w głowę, że go oddał złemu, syna swojego. Tak wchodzi do pokoju swego smutny, nic się nie cieszył, niewesoły był. Zona jego spogląda na niego (chora leżała) i zasmuciła się i ona. Przychodzi do głowy, że on taki smutny wlazł, że go tyle czasu nie było, że się nie cieszy ze swego syna, jeno że myśli, że ona z innym miała syna. Wpadła w chorobę większą, jego żona z tej myśli i umarła. A ten syn mu się został i chował. Było mu miesięcy pięć, chcieli go ochrzcić, żadnym prawem go nie mogli ochrzcić. Co sie zagnali do kościoła jechać powozem, zrobiły się wiatry, deszcze, huki, przewracało powóz pod nimi. Jaze kazał foszmanowi zaprzódz, żeby księza przywieść i w pokoju go ochrzcić. Ale foszman pojechał i księdza mu przywieść nie dano: powóz pod niem przewracało i ksiądz sie wywrócił nazad. Tak pan Twardowski medytuje w głowie, jakby to zrobić, żeby go koniecznie ochrzcić. Ale wzion, zabrał sie, poszedł do spowiedzi, do księdza; wysłuchał się i opowiedział księdzu cały interes. Jak opowiedział księdzu, tak ksiądz mu doradził, żeby baby taki stary, babki niby, posukć, żeby wziena to dziecko, żeby lokaj szedł przed nią, kropił ścieżke, a ona żeby niesła dziecko do kościoła. Znalazł te babe, babke tako, wziena to dziecko i szła do kościoła z nim. A że zrobiły się wiatry, deszcz szedł, przeszkadzało im, ale ona nie pyta nic, jeno idzie na wszystkie suote. Zaszła do kościoła, na przedsionek. Wchodzi dali, w ten czas sie zemścił na ni, pchał ją, jaz sie obaliła na posadzke, ale ani dziecka ani potłukła, jeno sobie noge stłukła. Wtedy go ochrzciła. Jak go w ten czas ochrzciła, tak sie chował do piętnastu lat. Jak mu piętnaście lat minęło, tak go pan dał do szkoły, ociec. Uczył się strasznie, strasznie mądry był, nad wszystko mądry był: chował się dobrze i uczył się dobrze. Ale zabiegał zawdy wiele swego ojca, jak dziecko wiele ojca zawdy, asystował, a ojca to nic nie cieszyło; zawsze smutny był. Ale jak już przychodził do rozumu, do dwudziestu pięciu lat, tak się zapytał ojca, czy nie rad z niego, czy nie kontet, co zawsze ojciec taki smutny. Tak ojciec jemu wtenczas opowiedział ten sposób: "Oj, synu mój, synu mój, uczysz sie i chowasz sie, aleś ty nie mój, bo ja cie, powiada, zaprzedał". Powiedział mu: taki i taki sposób. Tak ten syn powiada: „Nie trap sie tata nic, nie medytuj, bo ja, powiada, ja sie, powiada, som wykupie. Kiedyś tata, powiada, dał telegrot, ja go, powiada, odbiere". Temu ojcu dziwno było, jakby on odebrał; nie wierzył mu, ze odbierze. Jak mu przyszło już 30 lat, poszedł do spowiedzi, wysłuchał sie u księzy w Krakowie i doprosił sie, żeby mu księża pozwolili iść do piekła po ten telegrot. Księża mu nie chcieli pozwolić; powiadali, ze juz nie przydzie żywy nazad. Ale on nic, jeno sie dopraszał żeby mu pozwolili. Tak go wysłuchali tak, jak na śmierć, i dozwolili mu iść. Ale sie turbował, ze drogi nie będzie wiedział. Tak księża go ubrali w świętości, dali mu wody święcony, powiedzieli mu, ze jak wyjdzie na ulice, na koniec Krakowa, wyjdzie myszka przed niego i będzie go prowadzić. Żeby nikaj nie szedł, jeno za nią i jak ona przed nim pobieży, Żeby on za nią szedł. I będzie mu sie na drodze trafiać, różne widoki: naprzód będą drzewa owocowe piękności; żeby nie urwał z którego drzewa i nie zjadł; potem będą mu sie trafiały panny ładne, będą sie śmiać do niego, będą go chciały uwieść koniecznie; potem, na ostatku, jak już będzie dochodzić na ostatku, będzie, powiada, krzak, pod tym krzakiem karczma; tam, powiada, będzie muzyka grać i będą go prosić do tańca.
I tak mu sie trafiały wszystkie widoki, ale on na nic nie zezwalał jeno szedł prosto drogą, ani sie nie oglądał.
Zaszedł do bramy piekielny, puka sie, żeby mu otwarli. Tam mu nie chcieli otworzyć, ale jak sie wzion pukać do trzeciego razu, otwarli mu. Otwarli mu, wchodzi i kropi naokoło siebie wodą świeconą, ozgania ich, a on idzie bez środek. Dochodzi do ty stolice jeich: jest ich banda okropna. Jak ich zaczął kropić wszystkich, pouciekali, jeno jeden ostał kulawy. Tak tego kulawego wziął tą wodom (sic) kropić: Oddaj mój telegrot, co ci ociec dał!" Mnie, powiada, ociec sprzedał.” Ten go sie pyta, czy niby, tam rachować diabeł, czy pozna swój telegrot. On powiada, ze pozna, bo jest krwiom podpisany. Tak jak powiedział, że pozna, tak wyrwał mu ten telegrot i frygnui. “Umykaj, pada, pókiś cały" Jak wyszedł. tak poszedł; idzie. Idzie, przychodzi do ostatni bramy, ci mu źli otwarli, a na ostatku, jak wychodził tak trzasneli drzwiami i pięte mu ucieni. Tak przyszedł nazad i cieszył sie z tym ojcem swoim, póki żył ociec,że ten telegrot sie wykupił sám, że sie wybawił nazad. Ale cóż! Kiej był jakosik do czterdziestu pięciu lat przyszedł, strasznie był modry nad wszystko; już taki mądry był, co mądrzejszego nie było nad niego. I wszystko umiał ani sie nie żenił, ani nic, jeno tak był.
Jakiesik te krzaki były, tak chodzić sobie na spacer tam, w to miejsca. Spacerował wieczorem i sobie rozmyślał tak, że już niema mądrzejszego na świecie nad niego. Przeglądał różne książki, ale już mu było osiemdziesiąt lat; stary już był, siwy. Wyszedł sobie na spacer tam, gdzie zawdy wychodził, siadł i rozmyśla sobie, co sie bedzie dalej uczył, kiej już wszystko umie i nad wszystko jest mądry. Ale przychodzi do niego człowiek znowu i pyta go sie, co tak rozmyśla. Juześ, powiada, jest człowiek w lecie, mądry nad wszystko, a i tak,. powiada, tego nie uczynisz, co ja uczynie". Ale jak wzeli sobie gwarzyć oba do siebie, jaze mu sie zezna ten, ze jest zły, temu znowu, temu pana, synowi tego Twardowskieo. Jak zaczeli zadawać sobie, jeden drugiemu, takie różne kawałki. Tak diabeł cosik mu kazał, alem sobie zapomniał, o co mu to diabeł mówił, żeby mu uczynił, to bedzie wszystko umiał nawet bedzie chorych uzdrawiał, a umarłych, ze miał skrzysać. Ale on przeznacza diabłu, żeby (skała była tamok jakaś, kaś ta za Krakowem, rosła taka osobliwa) żeby te skały przewrócił tym końcem, co jest na dół do góry, a tym, co jest do góry na dół. Ano, jak przewrócił to skała na dół, tak kazał mu znowu... (Cóz on mu to kazał znowu?... psia mać! Ja zapomniał, co on mu to jeszcze kazał zrobić... A...!) pod Olkuszem kazał mu skarb zatopić wodą. "Dopiero mnie pada weźmiesz". "Ale, pada, kaj?", pytał go sie kaj. Kazał mu sie w Rzymie wzios. "Potem, powiada, będziesz żył, póki sam będziesz chciał". Nauczył go takiego doktorstwa, co jakby kto umierał, to on go uzdrowi; ze starego potrafił przerobić młodego. Raz jednego czasu spaliła sie karema panu, a wtedy miał być odpust. (Ale to zyu duża lat, już stary był; co mu przyszło sto lat, to nazad odmłód na pięćdziesiąt. Jak do trzeciego sta dożył dopiero spaliła sie panu karema i nie stawiał jej). Ale miał być odpust, tak, jakby już po niedzieli, a tam pan miał z tej karemy dochodu dużo. Wyszedł na ten plac pan i chodzi sobie i rozmyśla, że to nie postawien ty karemy, coby to by miał dochodu bez odpust ni! Pochodził, pochodził i siadł sobie na drzewie. Siadł sobie i myśli, że źle zrobił, że nie postawił. Skoro da mu sie pożreć, a tu chodzi majster po tym placu, mierzy nokciém. Pan go sie pyta: Co tam mierzysz? A ten mu odpowiada: Bo sie to panu spaliła taka świątynia, cobyś to pan był stąd dochodu miał!" Tak pan zacun rozprawiać: „A miałbym był dochody, a teraz mi żal, żem nie postawił". Ten powiada: Pozwól pan mnie, to ja, poda, postawie; jose bedzie na czas". Pan sie śmieje z niego: Głupiś jest, kiejbyś postawił? Po niedzieli odpust, coby było najwięcej dochodu, to kiedy będzie na to czas?" Ale, powiada, co sie pan trapisz; jeno pan pozwól, to ja, powiada, postawie". Tak pytał go sie pan, co będzie żądał za to, jak postawi. Ja nic nie bede od pana żądał, jeno, żeby miała nazwisko Rzym, ta karema". Pan powiada: Pal diabli, niech ma i Rzym; co mi tam o to, jak ma, jeno, żeby była!" Tak ci, jak wzieni budować te karcme, tak bez noc wystawili. Jak jo wystawili bez noc, pan wyjeżdża nazajutrz, a tu karema stoi już ze wszystkim gotowa. Tak co duchu kacmarke nasadził tam i wódke wstawił. A drugiej nocy zaraz po tego Twardowskigo zachodzi furman, do jego pokoju. Pojechaał po niego niby i prosi go: „że nasz pan, powiada, umiera, żeby też pan był łaskawy jechać go uzdrowić". A on był takim doktorem (Twardowski). Ale on siedzi przy stole, pisze sobie na stole i powiada: „Pożryj na zegar. Teraz, powiada, nie pojade, mój kochany, bo jest prawie dwunasta w nocy; jak będzie druga po północy, to pojade. Musiss sie zatrzymać, mój kochany. Ale, powiada, zatrzymaj sie troche". Ten sobie stoi w kącie, a że wziął, podleciał diabeł i popchał wskazówki na zegarze na drugą po północy. I prosi znowu tego pana Twardowskiego: „Żeby sie też pan spieszył, Żeby nie umarł nasz pan, zanim zajedziemy..." Ten spogląda, a tu już druga po północy. Tak czymprędzej sie zbiera, ten doktor, pan Twardowski, jedzie a nim. Zebrał sie i pojechał. Widziano mu sie, że to w straszny powóz wsiadł, a on na mietle pojechał; oba na mietle jechali. Tak prędko jechali, co za kwadrans dwadzieścia siedem mil ujechali. Strasznie mu dziwno było, Ca za konio taki ostro, co jaza mu wiatr równo z głową leciał. Zajeżdżają do ty karemy, złażą, wchodzą, a ci już drodzy) czekali na niego. Przywitali go: Witajże, bracie, zabieraj sie a nami, bo już czas! On im odpowiada, twardo na nich powstań: Tu to, powiada, Rzym?" A ci mu powiadają: „A tu; wyjdź pan, jak niema nade drzwiami". Ten wychodzi, spogląda, jest; już sie nie miał kaj powiedzieć wtedy. Wpada do stancji, dziecko było małe w kolebce, tap to dziecko na ręce. Ale dziecko zaczęło wrzeszczeć, ta baba mu wydarła, boby go byli jeszcze nie wzieli, żeby to dziecko miał. Dopiero jak mu dziecko baba wydarła, tak go porwali i nieśli go nad wszystkie góry i lasy. Ale on zaczął godzinki śpiewać (on godzinki ułożył w powietrzu). Póki je śpiewał, to go nieśli; myśleli, że je ofiaruje im. Dopiero jak sie ofiarował do Matki Boski, dopiero go ciśli pod progiem piekielnym i tam leży i tam, mówią, będzie leżał aż do siódmego dnia.
Fragment pochodzi z pozycji: Ciszewski Stanisław, Krakowiacy: monografia etnograficzna. T.1 dostępnej w domenie publicznej w serwisie Polona: https://polona.pl/preview/e2c09e17-8b76-48e6-9ca9-d59685c8c266
Źródło ilustracji Muzeum Etnograficzne w Krakowie: Matka Boska z Dzieciątkiem, Gawłowa Katarzyna https://zbiory.etnomuzeum.eu/pl/katalog-zbiorow/25623 [dostęp: 25.07.2024]